czwartek, 9 lutego 2012

09.02.2012r.

Dzisiejszy dzień mianuję najgorszym dniem w moim dotychczasowym życiu. Dlaczego? Boże, nie potrafię tego nawet napisać, a co dopiero powiedzieć na głos... No ale zacznijmy od początku.
Wczoraj przyszedł do mnie Dawid i zaczęliśmy rozmawiać o tym, co tak na prawdę może mi być, skoro żadne leki nie pomagają na tego "wirusa". Kiedy wypowiedział słowa "skarbie, a może ty jesteś w ciąży?" wybuchłam spazmatycznym śmiechem. Bo nie wiedzieć czemu zawsze w taki sposób reagowałam na złość, zdenerwowanie czy też dziwne, bliżej nieokreślone mi emocje. Cóż, chyba nigdy nie byłam do końca normalna. Ale wracając do tematu. Kiedy usłyszałam tamto zapytanie na myśl od razu przyszło mi "przecież On może mieć rację", w końcu już nie raz zdarzyło nam uprawiać seks. Oczywiście zawsze pamiętaliśmy o zabezpieczeniu, ale prezerwatywy nie dają stuprocentowej pewności... Ten temat tak mnie zdenerwował, że rozmowę dokończyliśmy w łazience, bo ze stresu ciągle wymiotowałam. Mój kochany chciał od razu pójść do apteki po test ciążowy, ale wszystkie już były zamknięte. Byłam cholernie rozemocjonowana, musiałam sobie wciągnąć, ale już nie miałam ani jednej, malutkiej działki. Dawid powiedział, że też nie ma, co oczywiście było zupełnie niemożliwe, bo on zawsze miał. Po prostu nie chciał mi dać i wtedy moje wkurwienie było już tak wielkie, że miałam ochotę rozwalić wszystko co tylko stanęło mi na drodze. Niestety, zupełnie nie miałam na to siły. Wróciłam do łóżka. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam, ale wiem, że wtedy D. nadal był u mnie. Obudziłam się. Było rano i mojego chłopaka już nie było, a raczej powinnam napisać "mojego chłopaka jeszcze nie było", bo nie minęło 20min od mojej pobudki i się zjawił. Miał coś dla mnie. Choć miałam nadzieję, że ma dla mnie trochę fety, to niestety, były to jedynie testy ciążowe. Kupił trzy - każdy inny, tak dla pewności. Poszłam od razu do łazienki, żeby je zrobić. Odczekałam tyle, ile było konieczne i były to najgorsze i najdłuższe minuty w moim życiu. Sprawdziłam. Nie. Sprawdziliśmy. Pierwszy raz nie cieszyłam się z pozytywnego wyniku testu. A raczej testów. Tutaj wynik pozytywny był tak na prawdę negatywnym, a negatywny - pozytywnym. Wszystko w jednej chwili się posypało. Bo ja rozumiem, że niektórzy chcą mieć dzieci, ale ja do cholery jasnej jestem za młoda! Co ja niby teraz zrobię? Jak ja powiem o tym rodzicom? Co ze szkołą? Nie wiem co mam robić... Dawid był u mnie jakoś do 22:30, mogłam spokojnie spać i płakać na zmianę w jego ramionach. Teraz siedzę, piszę to i nadal nie dociera do mnie co się dzieje. Mam wrażenie, że to tylko sen. Mam nadzieję, że to tylko sen. Że za chwilę się obudzę, przyćpam i rozpocznę kolejny normalny dzień. Od wczorajszego poranka nic nie wciągnęłam. Ani malutkiej kreseczki... Sama nie mam kasy, a Dawid choć zapewne ma jakąś fetę to i tak mi nie da. Czasami nie rozumiem po co ta troska? Przecież dobrze wie, że potrzebuję tego tak jak on. Cholernie mnie to wkurwia, ale nie mam nawet siły, żeby mu to wygarnąć. Jutro wezmę od mamy kieszonkowe i sama sobie kupię, o ile zdołam wyjść jakoś z domu.
Tymczasem wracam wtulić się w moją poduszkę i spróbuję na chwilę zapomnieć w co się wpakowałam. W co się wpakowaliśmy, bo w końcu siedzimy w tym razem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz