poniedziałek, 5 marca 2012

5.03.2012r.

Nie rozumiem tego, co się dzieje. Nie wierzę w to, co się wydarzyło. Nie ogarniam swojego życia. Czuję, że jestem w jakiejś cholernej pustce. W jakimś miejscu, w którym widnieje tabliczka "ślepa uliczka", a pod spodem drobnym druczkiem "przegrałaś, nie masz już dokąd uciec". I w tych kilku, niby nic nie znaczących słowach zawarta byłaby cała prawda, bo nie mam już nikogo, kto mógłby mi pomóc... Nie mam się do kogo zwrócić, a najgorsze jest to, że teraz najbardziej potrzebuję pomocy.

Cała zła passa zaczęła się dokładnie tydzień temu. Dnia 27. lutego 2012 roku miał miejsce wypadek, który nie śnił mi się nawet w najgorszym koszmarze... Tego dnia chciałam usunąć dziecko, o czym powiedziałam Dawidowi przez telefon. Wspomniałam mu, że chcę to zrobić sama, w domu. Że nie ma moich rodziców do późnego wieczora, więc mam chwilę czasu na zażycie tego na M., co wywołuje poronienie. Dodałam też, że już to kupiłam i jestem zdecydowana, więc niech nie próbuje mnie powstrzymać, bo to nic nie da. Oczywiście, tak na prawdę nie byłam pewna w stu procentach, czy chcę to zrobić... Z niepewności wyrwał mnie telefon. Dzwoniła mama Dawida. Byłam przekonana, że jej po prostu wszystko wypaplał, przez co ona będzie próbowała mnie przekonać, żebym tego nie robiła, ale pomimo to mimowolnie odebrałam. Jej słowa wirowały w mojej głowie jak opętane, nie rozumiałam o czym do mnie mówi. Słyszałam tylko: wypadek, motor, Dawid, ciężarówka, szpital. Po chwili zrozumiałam i poczułam jakby ktoś mnie porządnie uderzył w twarz.
Następne wydarzenia pamiętam już jak przez mgłę, aż do momentu kiedy wieczorem lekarze stwierdzili, że to już koniec.
Tamtej nocy nie spałam, nie pozwoliły mi na to myśli, które ciągle napływały do mojej głowy, tworząc coraz to inne obrazy. Wspomnienia, wyobrażenia przyszłości, wspomnienia, przyszłość - i tak w kółko. Co miałam zrobić? Nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że Jego śmierć jest prawdą. Wciąż wierzyłam, że to tylko jeden z tych najgorszych snów, w których krzyczysz na cały dom, po czym budzisz się zalany potem i władają tobą dziwne emocje, ale wiesz, że to tylko obrazy, które są fikcją, podsunięte przez twoją wyobraźnię. W pewnym momencie moich nocnych rozmyślań dotarło do mnie, że nie powinnam usuwać dziecka, bo przecież ono będzie cząstką Niego. Że poprzez narodziny w jakiś dziwny sposób będę miała część Dawida, pomimo jego śmierci. Ale skoro chcę urodzić to muszę powiedzieć o ciąży rodzicom... Ale już postanowione - zrobię to.
Zasnęłam przed świtem, obudziłam się w południe. Po chwili namysłu uświadomiłam sobie, co wydarzyło się poprzedniego dnia. Przypomniałam sobie także o moim postanowieniu. Zawahałam się. "Dasz radę. Zrobisz to. Wszystko będzie dobrze." - pomyślałam. A więc zeszłam na dół i jakoś udało mi się o wszystkim powiedzieć, także o tym, że planowałam dokonać aborcji. Mama się rozpłakała. Potem zaczęła krzyczeć, po czym znów płakać. Następnie doszła do wniosku, że mi pomoże i, że razem sobie jakoś poradzimy. Tato jeszcze o niczym nie wiedział.
Położyłam się na kanapie. Przysnęłam. Śnił mi się Dawid, który był aniołem. Mówił, że dobrze zrobiłam i przekonywał, że wszystko się ułoży. Powiedział mi też, żebym przestała brać, że tak będzie lepiej, bo nic dobrego z mojego ćpania nie wyniknie. Te słowa przyprawiły mnie jedynie o chęć wciągnięcia krechy. Przebudziłam się i zobaczyłam mamę siedzącą obok w fotelu z woreczkiem, w którym był biały proszek. Znalazła, choć szukała zupełnie czego innego. A mianowicie środka wywołującego poronienie, który nie trudno było znaleźć, bo był w szufladzie mojego biurka. Zupełnie jak amfa. Odbyłyśmy nieciekawą pogawędkę na temat narkotyków.
Kiedy wrócił tato, mama powiedziała mu o wszystkim. Ja natomiast zamknęłam się w swoim pokoju. Następnego dnia dali mi do zrozumienia, że tego tak nie zostawią i wysyłają mnie na odwyk. Zaczynam jutro. 6 tygodni w zamknięciu. Świetnie!
Kolejne dni były szare i wyprane z jakichkolwiek emocji. Spędziłam je w swoim pokoju, który odtąd jest kompletnym zaciszem. Cholerna cisza wypełnia go tak samo jak i mnie. Mnie wypełnia coś jeszcze. Co? Największa pustka, jaką kiedykolwiek czułam. Ale... Myśl o narodzinach dziecka jakoś dziwnie mnie uspokaja, a nawet raduje, choć do tej pory było wprost odwrotnie. Cóż za ironia losu...

Nie chcę iść na żaden odwyk. Chciałabym gdzieś uciec daleko stąd, w jakieś miejsce, gdzie problemy nie istnieją. Gdzie wszystko jest proste. Chciałabym mieć Dawida, który jest blisko mnie i, który mnie wspiera. Chciałabym tak wiele, a mogę tak niewiele. Co ze mną będzie? Nie wiem.