piątek, 10 lutego 2012

10.02.2012r.

Czuję się lepiej. Kupiłam w końcu mój wspaniały, biały proszek. Wciągnęłam dobrą działkę, może trochę dużą, ale dobrą. Cały dzień myślałam co z tym wszystkim zrobić, myślę o tym, żeby usunąć to dziecko. Przecież ja nawet nie lubię dzieci, nie umiem się nimi zajmować. Po za tym są strasznie irytujące i wkurwiające. Nie, to nie dla mnie. Teraz już myślę o tym na spokojnie, bez emocji. Nie powiedziałam jeszcze Dawidowi o tym, że nie chcę urodzić tego dziecka, choć był dzisiaj u mnie. Nie pozwala mi brać, ale co on ma do gadania, skoro sam ćpa. To moje życie i będę robić, co będę chciała. Wzięłam kasę od mamy - kieszonkowe. Nie mam już siły pisać, po za tym D. zaraz przyjdzie, mam nadzieję, że nie zobaczy, że brałam, bo będzie mi gadał, że nie powinnam. A z resztą - mam to gdzieś.

czwartek, 9 lutego 2012

09.02.2012r.

Dzisiejszy dzień mianuję najgorszym dniem w moim dotychczasowym życiu. Dlaczego? Boże, nie potrafię tego nawet napisać, a co dopiero powiedzieć na głos... No ale zacznijmy od początku.
Wczoraj przyszedł do mnie Dawid i zaczęliśmy rozmawiać o tym, co tak na prawdę może mi być, skoro żadne leki nie pomagają na tego "wirusa". Kiedy wypowiedział słowa "skarbie, a może ty jesteś w ciąży?" wybuchłam spazmatycznym śmiechem. Bo nie wiedzieć czemu zawsze w taki sposób reagowałam na złość, zdenerwowanie czy też dziwne, bliżej nieokreślone mi emocje. Cóż, chyba nigdy nie byłam do końca normalna. Ale wracając do tematu. Kiedy usłyszałam tamto zapytanie na myśl od razu przyszło mi "przecież On może mieć rację", w końcu już nie raz zdarzyło nam uprawiać seks. Oczywiście zawsze pamiętaliśmy o zabezpieczeniu, ale prezerwatywy nie dają stuprocentowej pewności... Ten temat tak mnie zdenerwował, że rozmowę dokończyliśmy w łazience, bo ze stresu ciągle wymiotowałam. Mój kochany chciał od razu pójść do apteki po test ciążowy, ale wszystkie już były zamknięte. Byłam cholernie rozemocjonowana, musiałam sobie wciągnąć, ale już nie miałam ani jednej, malutkiej działki. Dawid powiedział, że też nie ma, co oczywiście było zupełnie niemożliwe, bo on zawsze miał. Po prostu nie chciał mi dać i wtedy moje wkurwienie było już tak wielkie, że miałam ochotę rozwalić wszystko co tylko stanęło mi na drodze. Niestety, zupełnie nie miałam na to siły. Wróciłam do łóżka. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam, ale wiem, że wtedy D. nadal był u mnie. Obudziłam się. Było rano i mojego chłopaka już nie było, a raczej powinnam napisać "mojego chłopaka jeszcze nie było", bo nie minęło 20min od mojej pobudki i się zjawił. Miał coś dla mnie. Choć miałam nadzieję, że ma dla mnie trochę fety, to niestety, były to jedynie testy ciążowe. Kupił trzy - każdy inny, tak dla pewności. Poszłam od razu do łazienki, żeby je zrobić. Odczekałam tyle, ile było konieczne i były to najgorsze i najdłuższe minuty w moim życiu. Sprawdziłam. Nie. Sprawdziliśmy. Pierwszy raz nie cieszyłam się z pozytywnego wyniku testu. A raczej testów. Tutaj wynik pozytywny był tak na prawdę negatywnym, a negatywny - pozytywnym. Wszystko w jednej chwili się posypało. Bo ja rozumiem, że niektórzy chcą mieć dzieci, ale ja do cholery jasnej jestem za młoda! Co ja niby teraz zrobię? Jak ja powiem o tym rodzicom? Co ze szkołą? Nie wiem co mam robić... Dawid był u mnie jakoś do 22:30, mogłam spokojnie spać i płakać na zmianę w jego ramionach. Teraz siedzę, piszę to i nadal nie dociera do mnie co się dzieje. Mam wrażenie, że to tylko sen. Mam nadzieję, że to tylko sen. Że za chwilę się obudzę, przyćpam i rozpocznę kolejny normalny dzień. Od wczorajszego poranka nic nie wciągnęłam. Ani malutkiej kreseczki... Sama nie mam kasy, a Dawid choć zapewne ma jakąś fetę to i tak mi nie da. Czasami nie rozumiem po co ta troska? Przecież dobrze wie, że potrzebuję tego tak jak on. Cholernie mnie to wkurwia, ale nie mam nawet siły, żeby mu to wygarnąć. Jutro wezmę od mamy kieszonkowe i sama sobie kupię, o ile zdołam wyjść jakoś z domu.
Tymczasem wracam wtulić się w moją poduszkę i spróbuję na chwilę zapomnieć w co się wpakowałam. W co się wpakowaliśmy, bo w końcu siedzimy w tym razem...

poniedziałek, 6 lutego 2012

06.02.2012r.

Nie byłam dzisiaj w szkole, nie miałam siły. Pół nocy nie spałam, nie wiem co się dzieje... Dawid był dziś u mnie pół dnia i jedynie On dodaje mi sił. Choć i tak ciągle leżę w łóżku, albo w toalecie.
Dostałam dzisiaj od Niego amfy na kilka działek, bo przez to wszystko muszę więcej brać i choć Jemu się to nie podoba to i tak dał mi praktycznie tyle, ile miał. A więc mój dzień opiera się na łóżku, amfie i toalecie. Jutrzejszy pewnie także będzie tak wyglądał, bo wątpię, że pójdę do szkoły w takim stanie.
Nie potrafię już nawet pisać, dlatego napiszę coś jutro.

niedziela, 5 lutego 2012

05.02.2012r.

Znów miałam długą przerwę w pisaniu tutaj i wcale nie mam zamiaru tego nadrabiać jakąś niesamowicie długą notką. Dzisiaj napiszę tylko parę zdań, ponieważ nie czuję się najlepiej. 

Jeśli chodzi o moje ferie spędzone na obozie w Austrii - były fantastyczne. Nie będę ich opisywać - za dużo miałabym do napisania. Ważne, że dwa tygodnie byłam z moim ukochanym i że mieliśmy co ćpać. Po powrocie zaczęłam brać więcej i częściej, a kiedy chwilowo nie mieliśmy fety, uświadomiłam sobie jak bardzo siedzę w tym bagnie. Już nie potrafię żyć bez tego. Wcześniej chyba po prostu nie chciałam, a teraz już nie potrafię, ale moje plany nie obejmują jakiś odwyków, o nie! Poradzę sobie, w końcu amfa to nic złego, a to, że się uzależniłam to nie jest powód do smutków, bo Ona pomaga mi normalnie funkcjonować. 
Od kilku dni źle się czuję... Nie wiem co się dokładnie ze mną dzieje, bo jeszcze nigdy nie czułam się tak jak dzisiaj. Ciągle wymiotuję, nie potrafię patrzeć na jedzenie. W dodatku nie mam siły na nic, nawet po dobrej działce. Od wczoraj cały czas leżę. No może nie cały czas, bo robię sobie przerwy na bieg do toalety. 

Chciałabym jeszcze tyle napisać, ale znów mam odruch wymiotny. Lecę.