wtorek, 2 października 2012

02.10.2012r.

Tak właściwie, to nie wiem co mnie natchnęło, żeby znów tutaj pisać. Wcale nie mam ochoty opowiadać o tym, że odwyk był jednym wielkim błędem, że wcale mi nie pomógł i że po tygodniu od opuszczenia szpitala zaćpałam. Amfa była dobra przez jakiś czas, ale w końcu przestała mi wystarczać. Powiedziałam więc gościowi od towaru, że ma mi załatwić coś mocniejszego. Załatwił. Przez pierwsze tygodnie nowy narkotyk wciągałam nosem, jak speed, ale w końcu spróbowałam załadować w kanał. Spodobało mi się. Było tak błogo, nie czułam bólu. Zarówno fizycznego jak i psychicznego. Nie miałam tych okropnych czarnych myśli. Było po prostu fantastycznie! Nigdy wcześniej nie czułam się tak przyjemnie. Zapragnęłam więc powtórzyć to jeszcze kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt razy... Powtarzam ciągle. Lecz częściej i więcej. Nawet utrata ciąży nie była tak bolesna. Właściwie to nawet nie obchodzi mnie to, że poroniłam. Co w tym takiego? I tak nie chciałam tego dziecka. 
Nie mieszkam już w domu. Przygarnął mnie osiedlowy handlarz, dla mnie to prosta zależność - mieszkam u niego, więc muszę się trzymać jego zasad, a właściwie to jedna zasada - jestem dla niego... Osobistą dziwką. Choć on chyba oczekuje czegoś więcej. Wydaje mu się, że jesteśmy parą. Ale niech sobie myśli co chce, ważne, że ja mam gdzie mieszkać i co ćpać. Proste.
Od rodziców uciekłam ponad tydzień temu, napisałam im na kartce, że jestem u koleżanki, więc nie robili za bardzo problemów. Ale po trzech dniach dowiedzieli się, że wcale mnie u niej nie ma i zaczęli mnie szukać. Znaleźli wczoraj. Zrobili awanturę na cały blok, ale do domu nie wróciłam. Dzisiaj pewnie wrócą z policją, dlatego razem z K. musimy uciekać. Ja nie mam wielu rzeczy, więc moja torba jest już gotowa, K. kończy się właśnie pakować. Na chwilę obecną pojedziemy do Krakowa, do kolegi mojego "chłopaka". Zostaniemy tam kilka dni, góra tydzień. Potem chcemy pojechać do Gdańska, a jak już skończy nam się hajs - wyjedziemy do Niemiec. 
Nie wiem kiedy znów będę miała dostęp do komputera, nie wiem kiedy będę miała czas na to, dlatego nie wiem kiedy znów coś napiszę. A teraz uciekamy stąd. Żegnam.

niedziela, 8 kwietnia 2012

08.04.2012r.

Dostałam wczoraj przepustkę na trzy dni. Na święta. W poniedziałek znów wracam do ośrodka, ale już nie na długo, zaledwie na dwa tygodnie.
Pozmieniało się. Co? Moje życie. Moje nastawienie do życia. Ja. Nie mogę powiedzieć, że "zmądrzałam". Nie, to na pewno nie. Chyba raczej mam jeszcze większy burdel w głowie, niż przed tym wszystkim. I czym bardziej próbuję to sobie układać, to jeszcze bardziej się to plącze i gmatwa. Ale coś jednak udało mi się ułożyć w tej mojej głowie pełnej dziwnych, ciągle napływających myśli. Chodzi o dziecko. Nie podejmę się opieki nad nim. Nie poradziłabym sobie. Ale chcę dla niego jak najlepiej, chcę, aby miał DWOJE rodziców. Dorosłych, dojrzałych, poukładanych, dobrych, kochających, beznałogowych ludzi. Zgłosiłam, a raczej moja mama zgłosiła już to dziecko do adopcji. Chciałam napisać moje dziecko, ale lepiej jeśli nie będę się do niego przywiązywać w ten sposób, ani w żaden inny.
Powoli zjeżdża się do nas rodzina. Nie wiem jak wytrzymam w gronie ludzi, którzy ciągle będą się na mnie patrzeć, i Bóg jeden wie, co będą sobie o mnie myśleć, choć tego się akurat mogę domyślić. Nie lubię świąt. Nigdy nie polubię. Jest sztucznie. Sztuczna czułość. Sztuczne życzenia. Sztuczne uśmiechy. Sztuczna życzliwość. Wszystko zbyt sztuczne. Ale Pani Psycholog z ośrodka kazała mi nie dać po sobie irytacji w żadnej sytuacji, najlepiej jeśli siedziałabym ciągle uśmiechnięta. A już zupełnie wspaniałym byłoby, gdybym ze wszystkimi rozmawiała. TO SIĘ NIGDY NIE UDA. Co oni mogą tak na prawdę wiedzieć o tym, co ja teraz czuję? O tym, co przeżywam? Nic nie wiedzą o tym, w jakim bagnie się teraz znajduję. NIC nie wiedzą o tym, jak bardzo jest mi ciężko pokonywać z dnia na dzień nałóg. Nie wiedzą, że zasypiam z myślą, że jutro mogę przegrać i znów zaćpać, przecież to takie proste. Wystarczyłoby wyjść z domu i w dwie minuty miałabym działkę. Po pięciu minutach już byłabym na haju. Nawet Pani Psycholog nigdy tego nie zrozumie.
Chciałabym dzisiaj zostać w swoim pokoju. Uniknąć całej rodziny, nawet rodziców. Darować sobie całą tą hipokryzję, uśmiechy, życzenia. Niestety, nie mogę. Więc zejdę teraz na dół zaszczycić ich wszystkich swoją bezsensowną obecnością.

poniedziałek, 5 marca 2012

5.03.2012r.

Nie rozumiem tego, co się dzieje. Nie wierzę w to, co się wydarzyło. Nie ogarniam swojego życia. Czuję, że jestem w jakiejś cholernej pustce. W jakimś miejscu, w którym widnieje tabliczka "ślepa uliczka", a pod spodem drobnym druczkiem "przegrałaś, nie masz już dokąd uciec". I w tych kilku, niby nic nie znaczących słowach zawarta byłaby cała prawda, bo nie mam już nikogo, kto mógłby mi pomóc... Nie mam się do kogo zwrócić, a najgorsze jest to, że teraz najbardziej potrzebuję pomocy.

Cała zła passa zaczęła się dokładnie tydzień temu. Dnia 27. lutego 2012 roku miał miejsce wypadek, który nie śnił mi się nawet w najgorszym koszmarze... Tego dnia chciałam usunąć dziecko, o czym powiedziałam Dawidowi przez telefon. Wspomniałam mu, że chcę to zrobić sama, w domu. Że nie ma moich rodziców do późnego wieczora, więc mam chwilę czasu na zażycie tego na M., co wywołuje poronienie. Dodałam też, że już to kupiłam i jestem zdecydowana, więc niech nie próbuje mnie powstrzymać, bo to nic nie da. Oczywiście, tak na prawdę nie byłam pewna w stu procentach, czy chcę to zrobić... Z niepewności wyrwał mnie telefon. Dzwoniła mama Dawida. Byłam przekonana, że jej po prostu wszystko wypaplał, przez co ona będzie próbowała mnie przekonać, żebym tego nie robiła, ale pomimo to mimowolnie odebrałam. Jej słowa wirowały w mojej głowie jak opętane, nie rozumiałam o czym do mnie mówi. Słyszałam tylko: wypadek, motor, Dawid, ciężarówka, szpital. Po chwili zrozumiałam i poczułam jakby ktoś mnie porządnie uderzył w twarz.
Następne wydarzenia pamiętam już jak przez mgłę, aż do momentu kiedy wieczorem lekarze stwierdzili, że to już koniec.
Tamtej nocy nie spałam, nie pozwoliły mi na to myśli, które ciągle napływały do mojej głowy, tworząc coraz to inne obrazy. Wspomnienia, wyobrażenia przyszłości, wspomnienia, przyszłość - i tak w kółko. Co miałam zrobić? Nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że Jego śmierć jest prawdą. Wciąż wierzyłam, że to tylko jeden z tych najgorszych snów, w których krzyczysz na cały dom, po czym budzisz się zalany potem i władają tobą dziwne emocje, ale wiesz, że to tylko obrazy, które są fikcją, podsunięte przez twoją wyobraźnię. W pewnym momencie moich nocnych rozmyślań dotarło do mnie, że nie powinnam usuwać dziecka, bo przecież ono będzie cząstką Niego. Że poprzez narodziny w jakiś dziwny sposób będę miała część Dawida, pomimo jego śmierci. Ale skoro chcę urodzić to muszę powiedzieć o ciąży rodzicom... Ale już postanowione - zrobię to.
Zasnęłam przed świtem, obudziłam się w południe. Po chwili namysłu uświadomiłam sobie, co wydarzyło się poprzedniego dnia. Przypomniałam sobie także o moim postanowieniu. Zawahałam się. "Dasz radę. Zrobisz to. Wszystko będzie dobrze." - pomyślałam. A więc zeszłam na dół i jakoś udało mi się o wszystkim powiedzieć, także o tym, że planowałam dokonać aborcji. Mama się rozpłakała. Potem zaczęła krzyczeć, po czym znów płakać. Następnie doszła do wniosku, że mi pomoże i, że razem sobie jakoś poradzimy. Tato jeszcze o niczym nie wiedział.
Położyłam się na kanapie. Przysnęłam. Śnił mi się Dawid, który był aniołem. Mówił, że dobrze zrobiłam i przekonywał, że wszystko się ułoży. Powiedział mi też, żebym przestała brać, że tak będzie lepiej, bo nic dobrego z mojego ćpania nie wyniknie. Te słowa przyprawiły mnie jedynie o chęć wciągnięcia krechy. Przebudziłam się i zobaczyłam mamę siedzącą obok w fotelu z woreczkiem, w którym był biały proszek. Znalazła, choć szukała zupełnie czego innego. A mianowicie środka wywołującego poronienie, który nie trudno było znaleźć, bo był w szufladzie mojego biurka. Zupełnie jak amfa. Odbyłyśmy nieciekawą pogawędkę na temat narkotyków.
Kiedy wrócił tato, mama powiedziała mu o wszystkim. Ja natomiast zamknęłam się w swoim pokoju. Następnego dnia dali mi do zrozumienia, że tego tak nie zostawią i wysyłają mnie na odwyk. Zaczynam jutro. 6 tygodni w zamknięciu. Świetnie!
Kolejne dni były szare i wyprane z jakichkolwiek emocji. Spędziłam je w swoim pokoju, który odtąd jest kompletnym zaciszem. Cholerna cisza wypełnia go tak samo jak i mnie. Mnie wypełnia coś jeszcze. Co? Największa pustka, jaką kiedykolwiek czułam. Ale... Myśl o narodzinach dziecka jakoś dziwnie mnie uspokaja, a nawet raduje, choć do tej pory było wprost odwrotnie. Cóż za ironia losu...

Nie chcę iść na żaden odwyk. Chciałabym gdzieś uciec daleko stąd, w jakieś miejsce, gdzie problemy nie istnieją. Gdzie wszystko jest proste. Chciałabym mieć Dawida, który jest blisko mnie i, który mnie wspiera. Chciałabym tak wiele, a mogę tak niewiele. Co ze mną będzie? Nie wiem.

piątek, 10 lutego 2012

10.02.2012r.

Czuję się lepiej. Kupiłam w końcu mój wspaniały, biały proszek. Wciągnęłam dobrą działkę, może trochę dużą, ale dobrą. Cały dzień myślałam co z tym wszystkim zrobić, myślę o tym, żeby usunąć to dziecko. Przecież ja nawet nie lubię dzieci, nie umiem się nimi zajmować. Po za tym są strasznie irytujące i wkurwiające. Nie, to nie dla mnie. Teraz już myślę o tym na spokojnie, bez emocji. Nie powiedziałam jeszcze Dawidowi o tym, że nie chcę urodzić tego dziecka, choć był dzisiaj u mnie. Nie pozwala mi brać, ale co on ma do gadania, skoro sam ćpa. To moje życie i będę robić, co będę chciała. Wzięłam kasę od mamy - kieszonkowe. Nie mam już siły pisać, po za tym D. zaraz przyjdzie, mam nadzieję, że nie zobaczy, że brałam, bo będzie mi gadał, że nie powinnam. A z resztą - mam to gdzieś.

czwartek, 9 lutego 2012

09.02.2012r.

Dzisiejszy dzień mianuję najgorszym dniem w moim dotychczasowym życiu. Dlaczego? Boże, nie potrafię tego nawet napisać, a co dopiero powiedzieć na głos... No ale zacznijmy od początku.
Wczoraj przyszedł do mnie Dawid i zaczęliśmy rozmawiać o tym, co tak na prawdę może mi być, skoro żadne leki nie pomagają na tego "wirusa". Kiedy wypowiedział słowa "skarbie, a może ty jesteś w ciąży?" wybuchłam spazmatycznym śmiechem. Bo nie wiedzieć czemu zawsze w taki sposób reagowałam na złość, zdenerwowanie czy też dziwne, bliżej nieokreślone mi emocje. Cóż, chyba nigdy nie byłam do końca normalna. Ale wracając do tematu. Kiedy usłyszałam tamto zapytanie na myśl od razu przyszło mi "przecież On może mieć rację", w końcu już nie raz zdarzyło nam uprawiać seks. Oczywiście zawsze pamiętaliśmy o zabezpieczeniu, ale prezerwatywy nie dają stuprocentowej pewności... Ten temat tak mnie zdenerwował, że rozmowę dokończyliśmy w łazience, bo ze stresu ciągle wymiotowałam. Mój kochany chciał od razu pójść do apteki po test ciążowy, ale wszystkie już były zamknięte. Byłam cholernie rozemocjonowana, musiałam sobie wciągnąć, ale już nie miałam ani jednej, malutkiej działki. Dawid powiedział, że też nie ma, co oczywiście było zupełnie niemożliwe, bo on zawsze miał. Po prostu nie chciał mi dać i wtedy moje wkurwienie było już tak wielkie, że miałam ochotę rozwalić wszystko co tylko stanęło mi na drodze. Niestety, zupełnie nie miałam na to siły. Wróciłam do łóżka. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam, ale wiem, że wtedy D. nadal był u mnie. Obudziłam się. Było rano i mojego chłopaka już nie było, a raczej powinnam napisać "mojego chłopaka jeszcze nie było", bo nie minęło 20min od mojej pobudki i się zjawił. Miał coś dla mnie. Choć miałam nadzieję, że ma dla mnie trochę fety, to niestety, były to jedynie testy ciążowe. Kupił trzy - każdy inny, tak dla pewności. Poszłam od razu do łazienki, żeby je zrobić. Odczekałam tyle, ile było konieczne i były to najgorsze i najdłuższe minuty w moim życiu. Sprawdziłam. Nie. Sprawdziliśmy. Pierwszy raz nie cieszyłam się z pozytywnego wyniku testu. A raczej testów. Tutaj wynik pozytywny był tak na prawdę negatywnym, a negatywny - pozytywnym. Wszystko w jednej chwili się posypało. Bo ja rozumiem, że niektórzy chcą mieć dzieci, ale ja do cholery jasnej jestem za młoda! Co ja niby teraz zrobię? Jak ja powiem o tym rodzicom? Co ze szkołą? Nie wiem co mam robić... Dawid był u mnie jakoś do 22:30, mogłam spokojnie spać i płakać na zmianę w jego ramionach. Teraz siedzę, piszę to i nadal nie dociera do mnie co się dzieje. Mam wrażenie, że to tylko sen. Mam nadzieję, że to tylko sen. Że za chwilę się obudzę, przyćpam i rozpocznę kolejny normalny dzień. Od wczorajszego poranka nic nie wciągnęłam. Ani malutkiej kreseczki... Sama nie mam kasy, a Dawid choć zapewne ma jakąś fetę to i tak mi nie da. Czasami nie rozumiem po co ta troska? Przecież dobrze wie, że potrzebuję tego tak jak on. Cholernie mnie to wkurwia, ale nie mam nawet siły, żeby mu to wygarnąć. Jutro wezmę od mamy kieszonkowe i sama sobie kupię, o ile zdołam wyjść jakoś z domu.
Tymczasem wracam wtulić się w moją poduszkę i spróbuję na chwilę zapomnieć w co się wpakowałam. W co się wpakowaliśmy, bo w końcu siedzimy w tym razem...

poniedziałek, 6 lutego 2012

06.02.2012r.

Nie byłam dzisiaj w szkole, nie miałam siły. Pół nocy nie spałam, nie wiem co się dzieje... Dawid był dziś u mnie pół dnia i jedynie On dodaje mi sił. Choć i tak ciągle leżę w łóżku, albo w toalecie.
Dostałam dzisiaj od Niego amfy na kilka działek, bo przez to wszystko muszę więcej brać i choć Jemu się to nie podoba to i tak dał mi praktycznie tyle, ile miał. A więc mój dzień opiera się na łóżku, amfie i toalecie. Jutrzejszy pewnie także będzie tak wyglądał, bo wątpię, że pójdę do szkoły w takim stanie.
Nie potrafię już nawet pisać, dlatego napiszę coś jutro.

niedziela, 5 lutego 2012

05.02.2012r.

Znów miałam długą przerwę w pisaniu tutaj i wcale nie mam zamiaru tego nadrabiać jakąś niesamowicie długą notką. Dzisiaj napiszę tylko parę zdań, ponieważ nie czuję się najlepiej. 

Jeśli chodzi o moje ferie spędzone na obozie w Austrii - były fantastyczne. Nie będę ich opisywać - za dużo miałabym do napisania. Ważne, że dwa tygodnie byłam z moim ukochanym i że mieliśmy co ćpać. Po powrocie zaczęłam brać więcej i częściej, a kiedy chwilowo nie mieliśmy fety, uświadomiłam sobie jak bardzo siedzę w tym bagnie. Już nie potrafię żyć bez tego. Wcześniej chyba po prostu nie chciałam, a teraz już nie potrafię, ale moje plany nie obejmują jakiś odwyków, o nie! Poradzę sobie, w końcu amfa to nic złego, a to, że się uzależniłam to nie jest powód do smutków, bo Ona pomaga mi normalnie funkcjonować. 
Od kilku dni źle się czuję... Nie wiem co się dokładnie ze mną dzieje, bo jeszcze nigdy nie czułam się tak jak dzisiaj. Ciągle wymiotuję, nie potrafię patrzeć na jedzenie. W dodatku nie mam siły na nic, nawet po dobrej działce. Od wczoraj cały czas leżę. No może nie cały czas, bo robię sobie przerwy na bieg do toalety. 

Chciałabym jeszcze tyle napisać, ale znów mam odruch wymiotny. Lecę.